Od kilku miesięcy polski internet ma nowego władcę – znawcę kuchni, gawędziarza, podróżnika i jedną z najsympatyczniejszych polskich osobowości medialnych: Roberta Makłowicza. Bez „Podróży kulinarnych” i „Makłowicza w podróży” wielu z nas trudno sobie wyobrazić niedzielne popołudnie. Ciepły głos, otwartość, rozległa wiedza, anegdoty i unikatowe podejście do gotowania zyskały mu rzesze fanów. Co ciekawe, od czasu zakończenia współpracy z TVP popularność pana Roberta nie runęła, jak wielu wróżyło, na łeb na szyję, ale rośnie jak najlepsze bułeczki. Co ciekawe, ci, którzy w tej chwili zachwycają się jego talentem, to nie nasze babcie i dziadkowie, ale młodzież, która postanowiła koronować go na króla internetu.

SMACZNIE I Z POLOTEM

Pochodząc z rodziny o splątanych korzeniach polskich, ukraińskich, ormiańskich, węgierskich i austriackich Robert Makłowicz z pewnością miał okazję wyćwiczyć swoje kubki smakowe wystarczająco, żeby nie tylko pokochać gotowanie, ale też rozsmakować się w historii kuchni świata. Nie od razu jednak zdecydował się na związanie swojej kariery z szeroko pojętymi kulinariami. Najpierw postanowił studiować prawo, a później historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Potem, jak wielu absolwentów, wyjechał do Anglii, gdzie jego miłość do jedzenia rozszalała się na dobre. Po powrocie do kraju rozpoczął współpracę z „Gazetą Wyborczą”, gdzie ze smakiem rozpisywał się o jedzeniu. Nazwisko wygadanego krytyka kulinarnego bardzo szybko zyskiwało na popularności, aż przyciągnęło uwagę telewizji. I tak to w 1998 r. (tak, to było naprawdę tak dawno!) rozpoczęła się przygoda, w której mogliśmy wszyscy z radością uczestniczyć przez kolejne 22 lata.

Niedzielne podróże z Makłowiczem to nie tylko poznawanie nowych przepisów i smaków, ale też prawdziwa uczta dla miłośników historii, kultury i anegdoty. „Podróże kulinarne” nigdy nie były jedynie prostym i przyjemnym programem o gotowaniu, gdzie przepis gonił przepis i na nic innego nie było już miejsca – każdy odcinek to spotkanie z tradycjami i przeszłością miejsc, które akurat Makłowicz odwiedzał. Wszystko to przeplatane najróżniejszymi anegdotami, żarcikami i ciekawostkami, które z gotowaniem bardzo często nie mają nic wspólnego. Z odcinka poświęconego Belgii dowiedzieć się można na przykład, że linia tramwajowa biegnąca wzdłuż tutejszego wybrzeża liczy 80 km i jest dłuższa od tej, która „wiedzie z Łodzi przez Zgierz do Ozorkowa (30 km)”.

Anegdoty, którymi Makłowicz sypie jak z rękawa, wstawki historyczne na temat restauracji i lokalnych dań nadają jego programom unikalnego charakteru. Wielu fanów przyznaje, że właśnie dla tych opowieści i dygresji pozostaje z nim przez wszystkie sezony jego kulinarnych wojaży. Potrawy, które kucharz przygotowuje (często na tle niezwykłych widoków), są jak wisienka na smakowitym i bogatym torcie. Trzeba przyznać, że ma w sobie „to coś”, co sprawia, że nie można przestać go słuchać. Wyjątkowa charyzma i talent do przyciągania uwagi w połączeniu z ogromną wiedzą oraz miłym usposobieniem odegrały z pewnością wielką rolę w wykreowaniu Makłowicza na ulubieńca „internetów”. Co jeszcze widzą w nim „młodzi” i dlaczego ta mania powinna zostać z nami na dłużej?

KRÓL ROBERT I

Od kilku miesięcy w sieci jest go pełno. Renesans przeżywają stare odcinki „Podróży kulinarnych”, a sam pan Robert zyskuje sympatię młodzieży bez rzucania mięsem, obśmiewania przeciwników i okłamywania fanów. Jeśli nawet tylko mała część zafascynowanych nim młodych obejrzy kulinarne serie, przeczyta kilka felietonów i zainteresuje się kulturą i historią jakiegoś miejsca, będzie to więcej niż większość polskich influencerów może wpisać sobie w CV. Internet pokochał Makłowicza za zachwycanie się prostymi rzeczami, jak wyśmienity sznycel albo piesek jedzący koperek (ten film polecam jako najlepszą terapię na belgijskie niepogody). Jeśli Makłowicz opowiada żart albo anegdotę, to nie mają one nic wspólnego z chamstwem i plotkarstwem. To humor pierwszego sortu, który należy smakować, ale nie jest on przy tym snobistyczny i sztucznie napompowany.

To, że właśnie wśród młodzieży Makłowicz zyskuje popularność, pokazuje dobitnie, że nie należy wszystkich z tej grupy odbiorców traktować jak dresów z ławeczki pod blokiem. Nie wszystkich śmieszą kabarety, w których „chłop się przebrał za babę”, nie każdego pociągają książki, w których co drugie słowo jest na „k”, a historia toczy się wokół porwania i gwałtu. Są też młodzi, i to całkiem silna grupa, którzy za swojego guru obrali miłośnika historii, węgierskiej kuchni i kąpieli w dzieży wypełnionej winem. Dzięki jego wiedzy i nienachalnemu sposobowi jej przekazywania fani mogą poszerzyć horyzonty, nie wychodząc z domu. Do Makłowicza przekonuje młodzież także jego otwartość i szczerość. Doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej popularności wśród tej grupy, ale nie usiłuje się na siłę do niej upodobnić. Nie musi kulawo udawać, że jest cool, nie musi parodiować języka internetu i slangu młodych, nie zaczyna wciskać fanom kolejnych produktów od sponsorów. Pozostaje sobą – miłym panem z telewizji, którego słucha się z przyjemnością i na którego nie można patrzeć bez szerokiego uśmiechu. Opowiada o kuchni miejsc, które odwiedza, z taką pasją, że aż na sercu robi się cieplej. Wszystkie odwiedzane miejsca i napotykanych ludzi traktuje z szacunkiem i nie rzuca za każdym razem, że „u nas wszystko lepsze”, że „tu się nie znają”, „a kiedyś było lepiej”. Makłowicz cieszy się każdym nowym smakiem, zachwyca widokami jak turysta, i tym właśnie pociąga nas za sobą.

Jego zaraźliwy śmiech i wyrafinowane żarty potrafią, jak przyznają wierni fani, rozjaśnić smutne dni kwarantanny. W czasie kiedy podróże, nawet te najbliższe, są bardzo ograniczone, Robert Makłowicz przynosi powiew wakacji i przygody do naszych domów. Niedzielne popołudnia bez programów kulinarnego gaduły w telewizji nigdy już nie będą takie same, ale nie wszystko na szczęście stracone, bo w internecie można wciąż jeszcze smakować menu, które z przyjemnością dla nas przygotował. Smacznego zatem!

 

Anna Albingier

 

 

Gazetka 202 – czerwiec 2021